Łosoś z marchewki

Już słyszę te komentarze wszystkożerców, że jak można tak przemocowo weganizować wszystko, nawet biednego łososia. No nic, nic nie jest bezpieczne, nic nie ucieknie przed wegepropagandą. Dobra – no, to jak już mamy to za sobą, to dodam tylko, że testowałam ten przepis na ludziach. Ja im nawet nie powiedziałam, że to ma smakować jak łosoś – takie porównanie wyszło od nich spontanicznie. Ogólnie radzę potraktować marchewkę w roli łososia po prostu jako eksperyment kulinarny, nie chodzi o to, żeby kogokolwiek nawracać. Po prostu zostawcie to na stole i nie mówcie nic. Ale do rzeczy – jest kilka wersji marchewki a la łosoś. Można ją piec w całości w soli (bardzo czasochłonne i upierdliwe), można piec ją pokrojoną już w odpowiedniej wielkości paski, ale trzeba uważać, żeby nie zrobiła się za mocno. Do tego nie każdy ma piekarnik, plus ta metoda też jest dość upierdliwa. No więc ja proponuję tą marchewkę ugotować i zamarynować – łatwo kontrolować jej konsystencję, nie potrzebujesz piekarnika i ogólnie, trudno to zepsuć. Dodatek nori i kombu w przepisie zapewnia bardziej rybny posmak, ale jak najbardziej można z tych dodatków zrezygnować.